Miałam problem z Londynem. Nigdy mnie nie pociągał., nie intrygował. Wydawało mi się, że wszystko jest tam przewidywalne. Że ludzie mają w głowie tylko pracę i spędzają 80% czasu pod ziemią, śpiąc, malując się, czytając i tęskniąc sentymentalnie za relaksującym piwem po pracy.
Spędziłam w nim dwa tygodnie dwa lata temu, ale krążyłam głównie w obrębie jednej przestrzeni, w okolicach siedziby Kaplan, który mnie wtedy do Londynu zaprosił.
No dobra, już wtedy trochę zmieniłam nastawienie o tym mieście, bo odkryłam Camden Town ze street foodem z różnych stron świata i zakręconymi ludźmi chodzącymi po ulicy, poczułam też, że płynę z tym miastem, nie gubiąc się w wielkim tłoku, no i spodobało mi się jeżdżenie piętrowym autobusem. Wszystko głównie dzięki Natalii z Nat w Londynie, która pomogła mi odkryć wtedy Londyn.
Dobrze się poczułam, poczułam rytm, ale się nie zakochałam.
Z „Travel around the blogs“ nie zamierzałam jednak tu przyjeżdżać, bo bardziej pociągają mnie miejsca nieoczywiste, takie nieodkryte.
Los co krok mnie jednak zaskakuje, więc finalnie do Londynu zawędrowałam i okazało się, że właśnie tu jest do odkrycia wiele.
Co więcej – zaciekawiło mnie to miasto i w sumie czułam się tak jak w takiej większej i bardziej kolorowej Warszawie.
Wielokulturowość
Wielokulturowość bije zewsząd. Mam wrażenie, że jestem w jakimś punkcie na wędrownym szlaku, będącym tyglem kulturowym i narodowościowym. Ludzie, sklepy, produkty, zachowania z różnych stron świata mieszają się w londyńskiej przestrzeni.
W sklepach ludzie do mnie zagadują i opowiadają mi historie swojego przyjazdu do Londynu.
Sklepów orientalnych jest mnóstwo. Zachodzę na przykład do takiego indyjskiego, a tam czeka na mnie chleb naan świeżo wyjęty z pieca. Bajka.
Na piechotę
Najbardziej lubię eksplorować miasta przemierzając go na nogach. W Londynie robiłam dziennie piechotą 10-15 kilometrów, bo szkoda mi było spędzać czas pod ziemią.
- „Jak daleko na piechotę jest ta stacja?“ – pytam pana na ulicy.
- „Na piechotę? Czemu chcesz iść na piechotę? Masz autobus!“ – pyta zdziwiony.
- „Lubię chodzić, poprzez spacery najlepiej poznaję miasto“
- „Hm… no to daleko jest… 15 minut piechotą“.
- „Toż to blisko! Dziękuję! Miłego dnia“.
I poszłam, a pan stał patrząc się na mnie dziwnie.
I nie, nie był to jedyny taki przypadek. Trzy, czy cztery razy zdarzyła mi się podobna rozmowa.
Kontrasty
Zabiegany Londyn, z zegarkiem w ręku ma mało czasu na spacery dla samých spacerów, bo zawsze ktoś pędzi na spotkanie, zakupy, do pracy, do domu.
Z drugiej strony trafiałam do dzielnic, gdzie jedynym człowiekiem na ulicy byłam ja. Cisza, przestrzeń, powolny tryb życia.
Każdy może więc znaleźć przestrzeń dla siebie.
Wiosna się zaczynała, a ja szłam i szłam, mijając urocze kamienice, zielone, klimatyczne parki, charity shops.
Kawiarnie
Natknęłam się kilka kawiarni typu „workplace“. W Londynie siedzenie z komputerem w kawiarniach jest popularne i naturalne, w każdej dzielnicy, a w większości z nich jest wifi.
Pracując w kawiarniach w Londynie czułam się jak w tych warszawskich. Nawet język polski słychać było często za barem.
Londyn i ludzie
Inaczej na Londyn spojrzałam po spotkaniu z polskimi dziewczynami, blogerkami. Mieszkają tu po kilka lat i naprawdę Londyn kochają. Za co? Dlaczego?
Za co lubią Londyn mieszkające tu blogerki z Polski?
Agnieszka Poznańska, I saw pictures
Miasto-świat
Londyn to miasto, które się kocha i którego się nienawidzi, bo pochłania w całości. Ale uwierzcie, jak się tu raz trafi, bardzo trudno stąd wyjechać.
Nigdzie indziej nie ma tyle klubów muzycznych, barów, pubów, kawiarni. Tylu parków i rozrywek. Kina w parkach, festiwali i szalonych imprez w opuszczonych magazynach.
To miasto-świat, można je zwiedzać bez końca. Znaleźć każdy zakątek świata w Londynie, lokalne jedzenie smakujące tak jak smakowało podczas naszej wyprawy w Azji.
To morze kreatywnych ludzi tworzących wszystko przez sztukę uliczną po wielkie konstrukcje; to fryzjerzy strzygący na ulicy, vintage ciuchy i zapach curry.
Londyn to miasto, w którym trudno się odnaleźć, ale które uzależnia swoimi możliwościami, barwami i smakami. To miejsce, które obecnie nazywam swoim domem.
Energia
Polubiłam Londyn za jego energię i to, że jest nieskończenie ciekawym miastem. Naprawdę nie da się go zwiedzić całego, bo jak skończysz to powstaną nowe ciekawe atrakcje.
Uwielbiam to, że cały czas coś się tu dzieje, lubię pogodę (tak, wiem, to podejrzane. I jeszcze lubię różnorodność – szczególnie kulinarną. To tak w skrócie, bo gdybym miała wymieniać wszystko to odpisałabym Ci za tydzień.
Marta Tatarynowicz, Marta Ninja
Wolność i rozwój
Im dłużej tu mieszkam, tym bardziej kocham Londyn za wolność i przestrzeń do rozwoju.
Cokolwiek byś nie wymyśliła, startup, serię spotkań, akcję charytatywną – zawsze znajdziesz ludzi chętnych do pomocy, od których otrzymasz wsparcie, dobrą radę i pomoc.
Nikogo nie dziwi, że masz 100 pomysłów na minutę, bo sporo ludzi jak już tu chwilę pomieszka i poczuje te możliwości oraz zrozumie, że naprawdę sky is the limit – doświadcza eksplozji pomysłów na siebie, na życie i na pracę. Czyli co, jak rasowy psycholog gadam – najbardziej w Londynie lubię ludzi.
I tradycyjnie
I tradycyjnie grafika od roamingowego partnera mojego projektu podróżniczego, dzięki któremu Londyn mogłam eksplorować i być w kontakcie z ludźmi. Może Wam się przyda jak będziecie z Polski do UK uderzać:
Sprzedawać kangury
Ach, przypomniał mi się jeszcze chłopak, którego poznałam w Camden Market ze street foodem z całego świata. Sprzedawał paleo jedzenie, dobre zdrowe dania. Polak, mieszkający kilka lat w Londynie.
Mówi mi, że gotowanie dobrego jedzenia to jego pasja. Teraz uczy się gastronomicznego biznesu, pracując w tej budce, ale już planuje otworzenie swojej. Z czym? “Z dziczyczną. Dobrą dziczyzną. Będę też sprzedawać kangury”.
W Londynie bowiem możliwe jest wszystko!