Tam gdzie magia gra z człowiekiem.

ohryd-view

Na powrót do magicznego Ochrydu w Macedonii czekałam cały rok. Przyjechałam i już na wstępie dostałam bezczelnie w twarz.

Ochryd stracił magię.

Może czasami warto poczekać z powrotem do ukochanych miejsc, pielęgnować wspomnienia, niż pozwolić magii prysnąć?

Jednak jeszcze wtedy nie wiedziałam, że magia objawi się tym razem w zupełnie innej postaci.

Było szaro, pochmurnie, padał deszcz. Zarzuciłam kaptur na głowę i powędrowałam ochrydzkimi uliczkami, wspominając cudowny, ubiegły rok (dla przypomnienia mój artykuł: „Ludzie jedźcie do Ochrydu“).

Marzyłam, by usiąść na wzniesieniu z widokiem na jezioro, góry, na cerkiew św. Jana w Kaneo (na zdjęciu wyżej) i pomedytować w słońcu.

Wdrapałam się, zmokłam, zmarzłam.

Chwilę później stało się coś, co ostatecznie przekreśliło magiczność tego miejsca.

Moja lustrzanka, narzędzie pracy, wpadło do ochrydzkiego jeziora! Ześlizgnęła się z torby i zaklinowała w skałach pod pomostem. Zamurowało mnie.

Nikogo nie było wokoło, oprócz chłopaka, który w sekundę zdjął kurtkę i zszedł pod pomost, wyciągając aparat.

Mokrutki.

Och Ochrydzie. To był absolutny znak, że nie powinnam tak szybko wracać.

No chyba, że to znak, że nie powinnam fotografować. Ha ha.

Wieczór spędziłam na podważaniach sensowności mojego podróżowania, bycia w ciągłej drodze.

Deszcz bębnił w szyby, aparat suszył się przy grzejniku, a ja zmarznięta dygotałam pod kołdrą. Brr…

O poranku wybrałam się na spacer.

Wyszło słońce!!! Niebo ponownie było jasno-niebieskie.

Poszłam w miejsce, gdzie do wody wpadła mi lustrzanka. Było ciepło, spokojnie, słońce przygrzewało, a na tafli jeziora łagodnie falowały łodzie.

Usiadłam na pomoście z twarzą zwróconą w stronę słońca i nagle poczułam wdzięczność za wszystko co mam i czego doświadczam.

Za rodzinę, przyjaciół, miłość, zdrowie, wolność, ludzi, których spotykam na mojej drodze. Ogarnął mnie niesamowity spokój i radość.

Mokry aparat i pieniądze, które muszę zainwestować w nowy, stały się wtedy mało ważne.

To tylko przedmioty.

Nie chcę Was zalukrować patetyzmem, ale czasami człowiek zapomina o takiej prostej wdzięczności dla samego siebie.

I w tym momencie do pomostu podpłynął rybak.

„Dzień dobry! Jak Twój aparat? Działa?“ – krzyknął, cumując łódź.

„Skąd pan wie co się stało z moim aparatem, przecież tu nikogo nie było“.

„Ja byłem, obserwowałem z daleka.“ – powiedział, po czym gdzieś odszedł.

Siedziałam dalej chłonąc chwilę i próbując przypomnieć sobie tego rybaka.

Wrócił po kilku minutach i mówi:

„Wiesz… to jednak piękne, że  mimo, że to właśnie tutaj twój aparat wpadł do jeziora, Ty nadal potrafisz cieszyć się tym miejscem, dostrzegać jego niezwykłość i celebrować chwile“.

Rybak odcumował łódkę, odpłynął, a magia Ochrydu powróciła.

A wiecie co najciekawsze? Aparat wyłowił z wody chłopak, który kilka chwil wcześniej siedział obok mnie na wzgórzu i medytował. Zwrócił wtedy moją uwagę swoim spokojem. A następnie pojawił się jako jedyny tuż przy jeziorze. Odnalazłam go przypadkiem na zdjęciu!

ohryd-view-guy

Nie zawsze jest pięknie, cudnie, fajerwerki, bajkowe zachody słońca, błogość. Czasami to co kochasz da Ci popalić i zmęczyć, ale jeśli mimo to nadal to doceniasz, jesteś cierpliwy i wsłuchujesz się w siebie… piękno wraca.

Do Ochrydu wrócę i Was też tam zapraszam. Po raz kolejny: Ludzie, jedźcie do Ochrydu. Tam znajdziecie więcej informacji o tym moim miejscu na ziemi, gdzie magia gra z człowiekiem.

This post is available in: English